Strona Główna
|
Szukaj
|
Użytkownicy
|
Grupy
|
Galerie
|
Rejestracja
|
Profil
|
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
|
Zaloguj
Forum Bestialska Puszcza Strona Główna
->
Off
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Jakaś kategoria
----------------
Klan
Zbrojownia
Targ
Off
My-fantasy
Margonem
Cbox
Gierka którą polecam:))
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Shameka
Wysłany: Sob 0:32, 21 Lip 2007
Temat postu:
Ooo... bardzo dziekuję wszystkim
I nadal nie przeczytałam... ale ja jestem okropna! Ugh! xD
Gelare
Wysłany: Czw 14:02, 19 Lip 2007
Temat postu:
To ja też się dorzucę do życzeń
Sukcesów w życiu, szczęścia w miłości, dużo uśmiechu, dużo radości, spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń, samych przyjemnych w Twym życiu zdarzeń.
Axevius
Wysłany: Śro 21:56, 18 Lip 2007
Temat postu:
No jeśli Twoje to ja też dołączam sie do życzeń i 1024 lat
Sanctus Iuda
Wysłany: Śro 21:43, 18 Lip 2007
Temat postu:
Sham, Twoje urodzinki? to wszystkiego naj naj;)
Shameka
Wysłany: Śro 14:19, 18 Lip 2007
Temat postu:
To ja w takim razie tez
(przeczytam, przeczytam, przeczytam... napewno! xD)
Tez wieczorkiem, jak sie goście z imprezy urodzinowej zwiną ;D
Sanctus Iuda
Wysłany: Śro 12:36, 18 Lip 2007
Temat postu:
Ja to przeczytam wieczorkiem, teraz niestety nie moge, czas mnie goni;)
Gelare
Wysłany: Wto 14:34, 17 Lip 2007
Temat postu:
To zupełnia tak jak ja
Shameka
Wysłany: Pon 13:03, 16 Lip 2007
Temat postu:
Ja może napisze jakąs opinię moją jak tylko się zbiorę w sobie i to przeczytam...
Chciałabym, ale jak tylko się za to zabieram od razu mi się odechciewa...
Ale niedługo NAPRAWDĘ przeczytam...
Axevius
Wysłany: Pon 0:06, 16 Lip 2007
Temat postu:
a mi sam temat "drużyna krasnoludów idzie zabić smoka i zgarnać skarby" za bardzo kojarzy się z "hobbitem" Tolkiena
Ale naprawde mi się podobał a na błędy nawet uwagi nie zwróciłem
(znaczy sie nie zauwarzyłem
)
Mirshann
Wysłany: Nie 14:31, 15 Lip 2007
Temat postu:
Ja mam troszkę więcej uwag. Ogólnie mi sie podobało, aż miałam nadzieje że główny bohater zginie, nie lubię happy endu
Oczywiście trzeba zacząć od tego, że nie potrzebnie jest to podane w jednym kawałku, powinno być jak telenowela wenezuelska, przerywać w ważnych punktach by tłumy krzyczały "jeszcze"
Radzę też, przeczytać opowiadanie parę razy zanim się je umieści, literówki czasami psują nastrój.
Spytam wiec jak wiele książek fantasy, autor opowiadania przeczytał? Jak dla mnie są małe problemy z klimatem, fajny temat i ogólnie ale za mało znana "rzeczywistość" ras które tam występują. a i te wstawki w nawiasach, jeśli chcesz coś dodać to już można puścić tylko kursywą i tyle.
I jeszcze walka, bardzo mnie raził jeden fragment w walce z trollami, kiedy to Kemlath atakuje nogę trolla toporem, w akcji nagle puszczasz długi opis broni, co troszkę rozprasza, przynajmniej mnie.
Często powtarzasz się, cytuję:
" ... potwory wycofały sie na bagna, pozostawiając rannych. Wojownicy z gór szybko rozprawili sie z rannymi potworami, a potem zajęli się własnymi rannymi."
Ten fragment rzuca sie w oczy jak nic, trzeba poszukać innego nazewnictwa, pokombinować.
Bardzo mnie też raziło to, jak krasnoludy były nazywane "kresnoludowie" i "karły" ... karły to postacie upośledzone na pewien sposób fizycznie, to coś na podobę choroby, natomiast krasnoludy to rasa. I krasnoludowie, ech .... bardzo często używana "nazwa" i jest moim zdaniem nie właściwa, nigdy się jeszcze nie spotkałam z taka odmianą.
Fragment kiedy zgraja małych piwoszy wchodzi na górę do karczmy i widzi orków, i tu jest małe ale ... scena przypomniała mi typową scenę amerykańskiego filmu, wątpię by tak naprawdę ork czekał na to co zrobi krasnolud, ta chwila napięcia jest trochę nie realna, żeby nie powiedzieć że jest z looney tones, kiedy to kojot stoi w powietrzu, bo nie wie, że powinien spadać.
To by na tyle, wyjdę pewnie na wredną małpę że tyle powypisywałam ale jak bym ja pisywała opowiadania, czekała bym aż ktoś mi wygarnie kiedy i gdzie i jaki błąd jego zdaniem.
Pozdrawiam i przypominam, temat i ogół historii mi sie podobał jak i początkowy fragment o paladynie w lesie, był bardzo dobry.
Axevius
Wysłany: Nie 0:23, 15 Lip 2007
Temat postu:
Mocne
Bardzo mi sie podobało
Mam tylko jedno zastrzeżenie (ja to ja i nic na to nie poradze) chodzi mi o te zdania w nawiasach, jakoś tak troche klimat oslabiały
Ale ogólnie Genialnie
Axevius
Wysłany: Sob 23:52, 14 Lip 2007
Temat postu:
Jestem w trakcie (ja bym to na zcęści podzielił i umiesczał na forum co jakiś czas
)
Mirshann
Wysłany: Sob 20:27, 14 Lip 2007
Temat postu:
Mam pytanie do wszystkich. Czy ktoś to przeczytał poza moją osobą?
Mirshann
Wysłany: Sob 18:04, 14 Lip 2007
Temat postu:
Azaghal, za długie ... bardzo długie jak na forum, nie wątpię, że nie ma żadnych odpowiedzi bo nie chciało sie czytać. Ja przynajmniej nie cierpię czytać na komputerze.
To nie bagatela 11 stron A4, wiec sporo.
Swoje zdanie na temat opowiadania podam jeszcze dziś bo przed chwilą sobie wydrukowałam
Azaghal Ben-adar
Wysłany: Śro 8:33, 11 Lip 2007
Temat postu: Pocałunek Smoka
Widzę, że się tutaj dużo piszę więc też pomyślałem że zaakcentuję swoją obecność.
Z góry proszę o wyrozumiałość, to pierwsze opowiadanie, które napisałem więc może być nieco kulawe (że o błędach nie wspomnę)
Puszczę okrył mrok, srebrzyste światło księżyca nie było w stanie przebić się przez gęstą powłokę gałęzi. Wśród drzew panowała niezmącona cisza czesywana jedynie tryumfującym rykiem drapieżników i przeraźliwym piskiem ich ofiar. Była to zwykła, codzienna muzyka leśnego życia…
Ogromny wilk wydzierający właśnie kawał mięsa z boku martwego jelenia uniósł łeb umazany krwią. Ktoś się zbliżał, czuły nos drapieżnika wyczuł najpierw konia, potem jeźdźca, szybko umknął z polany na którą po chwili wjechały okryty pancerzem rumak. Były to szkolony do walki, niezwykle silny i wytrzymały ogier. Na jego grzbiecie siedział okryty pancerzem wojownik.. Był człowiekiem, jednak wyróżniał się wśród swojej rasy niezwykłym wzrostem i siłą, spod hełmu wymykały się pukle jasnych włosów, przy boku zwisał ogromny bojowy młot, przez plecy przerzucona była pochwa z mieczem. Był paladynem, wracał właśnie z Kalimoru. W katakumbach tamtejszego cmentarza zamieszkał wyjątkowo głody wampir, nim Horadon pokonał nieumarłego zabił ponad dwudziestu ludzi…
Nagle wierzchowiec wielkiego paladyna zatrzymał się, wśród cieni zalęgających polanę wyczuł coś złego, jedynie niezłomna wola Horadona utrzymała go w miejscu. Runy wyryte na młocie nagle zabłysnęły błękitem, nieumarli byli blisko.
Mroczne cienie zaczęły się poruszać, powoli zbliżały się do wojownika, koń nie wytrzymał napięcia, wierzgnął nagle zrzucając jeźdźca na ziemię, potem pognał w stronę ściany drzew. Potwory były coraz bliżej, ich mętne oczy odbijały srebrny blask księżyca. Paladyn wstał gotowy do obrony, młot w jego ręku jarzył się błękitnie.
Na głowę pierwszego z zombiech, który znalazł się w polu rażenia spadł potężny cios. Głowa rozprysła się niczym przejrzały arbuz, krew i mózg potwora ochlapały uświęconą zbroję. Paladyn rozpoczął niszczący taniec zagłady, broń w jego rękach raziła wrogów niczym gromy Thyra Z kłębowiska potworów nagle wyleciał ghoul, potężne uderzenie wystrzeliło go niczym katapulta, z obrzydliwym chrzęstem uderzył o pień drzewa, by potem osunąć się na ziemie i już nigdy nie niepokoić żywych.
Zombie, ghoule i ożywione szkielety padały pod okrutnymi ciosami świętego młota, paladyn nie odniósł żadnej rany, świetna zbroja, wspaniałe wyszkolenie i wieloletnie doświadczenie pozwoliły mu na uniknięcie zagrożenia.
Nagle krąg potworów rozluźnił się jakby na komendę. Nieumarli stali nieruchomo jakby w oczekiwaniu, paladyn wyczuł na polanie nową złowroga moc. Para zombiech stojąca przed nim nagle rozeszła się pozwalając na wkroczenie do kręgu usłanego martwymi ciałami nowego przeciwnika. Mroczna postać była niemal równie wysoka jak Horadon, spod czarnego płaszcza okrywającego ją niczym skrzydła nietoperza wymykały się fragmenty zbroi. Nieznajomy odrzucił kaptur, niezwykle bladą twarz okalały długie czarne włosy, złowrogi grymas na jego ustach trudno było nazwać uśmiechem.
-Znowu się spotykamy Horadonie. Tyle lat minęło… obawiam się jednak iż to nieoczekiwanie spotkanie niezbyt cię ucieszy.
Głos nieznajomego był zimny i okrutny niczym zatruty lód, mimo tego paladyn rozpoznał tego człowieka, niegdyś prawego i oddanego służbie jak on sam.
-To spotkanie przyniesie tobie tyle samo radości co mnie Yurgenie. Myślałem że nie żyjesz… ale widzę, że spotkał cię los o wiele gorszy.
Jego głos był pewny, niezachwiany strachem i pełen wierności dla swej świętej misji. Odpowiedzą był jedynie chłodny śmiech upadłego paladyna.
-Jeśli nie odpowiada ci mój los twoje przeznaczenie wyda ci się istnym piekłem… koniec jednak tych bredni, giń!
Jakby wezwany tymi słowami, w jego okrytej stalową rękawicą dłoni pojawił się obnażony miecz. Skoczył na swego dawnego kompana niczym wilk dopadający swoja ofiarę. Horadon był jednak przygotowany, bez trudu sparował pierwsze błyskawiczne ataki. Młot nie dorównywał jednak szybkości miecza. Odrzucił go wiec i sięgnął po miecz wiszący na plecach. Dwa ostrza ścięły się z ogromną siłą, a ich klingi wydały złowrogi zaśpiew nadchodzącej śmierci. Z beznamiętnym wyrazem twarzy nieumarli przyglądali się temu pojedynkowi dwóch wojowników. Żaden z nich nie prosił o litość, żaden jej nie okazywał.
Nagle Horadon potknął się, oderwana ręka zombie zacisnęła się na jego nodze odbierając mu równowagę, zaskoczony, skupiony na walce paladyn nie był na to przygotowany, następnym atakiem Yurgen wytrącił miecz z jego ręki jednocześnie przewracając go na plecy. Upadły paladyn szybko oparł nogę na napierśniku Horadona, ostrze miecza ustawił nad jego sercem.
-Nil desperandum…
Odpowiedzią był jedynie zimny i okrutny śmiech Yurgena, ostrze przebiło napierśnik, z rany buchnęła krew. W ten sposób największy wśród współczesnych paladynów wyruszył do siedziby Thyra gdzie będzie oczekiwał ostatecznej bitwy. Z puszczy wiatr przyniósł smutne wycie wilka żegnającego bohatera
Przez okno karczmy wyleciało krzesło, zaraz po nim tą sama drogą opuścił zajazd krasnolud odziany w stalową kolczugę, przeturlał się po ziemi przez kilka metrów, potem głośno sapnął i zwymiotował. Z odgłosów i krzyków dobiegających przez rozbite okno wynikało, iż w środku toczy się niezgorsza bijatyka.
Po dłuższej chwili krasnolud podniósł się na nogi i lekko się zataczając wrócił do środka subtelnie otwierając drzwi swoim okutym żelazem buciorem. Miał niezwykle szczęście bądź też wyczucie bo masywne dębowe drzwi z impetem uderzyły w plecy wielkiego półorka stojącego przy wejściu. Potwór z głośnym jękiem osunął się na oblaną piwem, krwią i ślina walczących drewnianą podłogę. Krasnolud przebiegł po nim kierując się w stronę centrum sali gdzie trwała regularna bitwa na noże, pałki, krzesła i inną wszelkiego rodzaju bron dostępna pod ręką.
Jego drużyna spod Gór Smoczych wymieniała właśnie poglądy z oddziałem najemników z północy składającym się głównie z orków, półorków i hobgoblinów. Dyskusja była dość gorąca gdyż doszczętnie zniszczona została niemal cała sala włączając w to kontuar, wszystkie krzesła, stoły i cześć schodów prowadzących na piętro zajazdu.
Pośrodku sali ustawieni w okręgu stali i dzielnie bronili się krasnoludowie z gór. Z wszystkich stron atakowały ich wojowniczy z północy, żadna ze stron nie odniosła poważniejszych strat, części wyposażenia gospody, drewniane pały i noże nie mogły przebić się przez krasnoludzkie kolczugi jak i przez pancerze najemników, biada jednak tym z północnych wojowników którzy dali się wciągnąć do środka kręgu, leżało tam już kilku nieprzytomnych orków, podobnie było z krasnoludami którzy dali się wyciągnąć z zwartego szeregu.
Tak było również z naszym bohaterem, który właśnie powracał z przymusowej przerwy w zabawie zbrojny w nogę od stołu i wielki gniew. I jedno i drugie w jednej chwili poczuł nagle wielki ork. Jego plecy na wysokości nerek przeszył nagle potężny ból, gdy osunął się na kolana drugi cios spadł na jego hełm. Po kilku następnych i celnych ciosach krasnolud znalazł się z nów wśród swoich. Walka miała się jednak ku końcowi, najemnicy bezskutecznie próbowali przebić się przez mur krasnoludów, odnosząc przy tym coraz większe straty. Gdy jedynie co drugi z nich był w stanie utrzymać się na nogach zaczęli się wycofywać, szybko opuszczając gospodę. W sali rozgrywało się jeszcze kilka pojedynków lecz również one zakończyły się szybko.
Wyniki bójki były oszołamiające, cała sala została zniszczona, wśród resztek sprzętu i umeblowania leżeli uczestnicy walki, dwóch spośród najemników zginęło, kilku odniosło mniejsze i większe rany, Wśród krasnoludów kilku było rannych, lecz niemal wszyscy stali o własnych siłach. Ponad jęki rannych wzbił się nagle gardłowy, rubaszny śmiech.
-Niech mnie smok osra jeśli to nie była najlepsza bójka od miesiąca.
Głos i śmiech należały do krasnoluda stojącego nieopodal miejsca gdzie jeszcze pół godziny temu znajdował się bar. Jego ciało okrywała czarna kolczuga zdobiona srebrem. Białą, krótko przystrzyżoną brodę zdobiły plamy krwi z rozciętej wargi. Cała jego twarz pokryta była niebieskimi tatuażami, całość dopełniał wysoki irokez zafarbowany na podobieństwo płomienia. Kemlath Detmold, jeden z największych krasnoludzkich wojowników wszechczasów, obecny dowódca drużyny krasnoludów. Jego topór przesądził losy wielu bitew, a wyczyny obrosły w legendę.
Teraz opierał się o ścianę i wypluwał wybity ząb, miał rozciętą brew i wargę, podbite oko i niewielką ranę na ramieniu… wspaniała bójka.
Tych, którzy nie byli w stanie pozbierać się sami krasnoludzi wynieśli na zewnątrz gdzie mogli spokojnie dojść do siebie. Potem wszyscy zgromadzili się na tyłach oberży gdzie straty były niewielkie, zajęli się otwieraniem beczek z piwem oraz opróżnianiem spiżarni zajazdu. Dwudziestu krasnoludów ma potężny apetyt, lecz dwudziestu krasnoludów świętujących zwycięska potyczkę żre za pięćdziesięciu.
Hulanka zakończyła się nad ranem, gdy po piwnie nie zostało nawet wspomnienie, dopiero wtedy wojownicy udali się na piętro gdzie wprowadzili się dzień przed przyjazdem najemników z północy. Tam przygotowali się do dalszej podróży, gdy wreszcie ruszyli wielu z nich miało na sobie prócz kolczug również zbroje. Przy bokach znajdowała się każdego rodzaju broń, od mieczy przez topory aż po oskardy i topory. Ci z lepszym okiem mieli również łuki lub kusze. Drużyna z Gór Smoczych dowodzona przez Kemlatha Detmolda była doskonale wyposażona i wyszkolona, wojownicy starannie wybrani spośród najlepszych. Ich celem był skarb smoka Rednaskellea, najstarszego wśród żyjących obecnie niebieskich smoków.
Ruszyli gościńcem prowadzącym do miasta Galenburg, siedziby zakonu paladynów, z którego już niedaleko było do Gór Gwiezdnych, w których znajdowało się gniazdo smoka. Poruszali się szybko, w zwartym szeregu, niczym oddział żołnierzy podczas wojny, paladyni co prawda strzegli dróg lecz w tych stronach, na granicy gór, wśród nieprzebytych puszcz, można było spodziewać się wszystkiego. Podróż przebiegała bez zakłóceń aż do wieczora, gdy słonce powoli chowało się za drzewami wkroczyli na podmokłe tereny otaczające brzegi rzeki Galen. Gościniec biegł tutaj wśród mokradeł, była to najniebezpieczniejsza cześć tej trasy gdyż na bagnach żyły miliony mniejszych i większych stworzeń, niestety przeważająca większość z nich była wrogo nastawiona i niebezpieczna.
Jakąś godzinę po zachodzie słońca drużyna znalazła się na czymś w rodzaju polany, grunt był tutaj twardszy, mniej śmierdziało i nawet owady mniej dokuczały. Drużyna zgromadziła się na około wielkiego ogniska, krasnoludowie próbowali wypocząć, zdjęli cześć pancerzy, z plecaków wypakowali prowiant. Niewiele przed północą zjawili się przeciwnicy, Kim stojący akurat na warcie usłyszał trzask łamanej gałęzi, niby nic wielkiego lecz był zbyt dobrze wyszkolony by to zlekceważyć. Nasłuchiwał pilnie, po chwili był już pewien iż do obozowiska z każdej strony skradają się jakieś postacie, ponieważ znał tą okolice wiedział że nieznajomi są wrogami.
Niemal niezauważenie obudził drużynę, wszyscy leżeli cicho i spokojnie gotowi w każdej chwili rzucić się na przeciwnika. W końcu wśród mroków widzące w ciemności oczy krasnoludów dostrzegły sylwetki przeciwników. Tak jak się spodziewali były to wielkie jaszczury, istoty niezbyt mądre lecz obdarzone ogromna siłą i szybkością. Czasami służyli jako najemnicy lub ochroniarze, zazwyczaj jednak trzymali się z dala od innych istot, chyba że byli głodni. Gdy na polanę weszła jakaś piętnastka potworów Kemlath dał sygnał do ataku, jego wojownicy rzucili się na zaskoczone jaszczury. Połowa z nich już po chwili leżała na ziemi, topory i młoty krasnoludów były bezwzględne.
Nagle jednak sytuacja się zmieniła, z okropnym okrzykiem na pole walki wbiegł tuzin dracotaurów. Te jaszczury przypominające centaury uzbrojone były w długie włócznie. Jeden z nich zaszarżował na krasnoluda w czarnej, ozdobionej kolcami zbroi. Karzeł wyróżniał się z tłumu gdyż na głowie nosił wielki irokez. Kemlath zauważył przeciwnika, przyjął wyzwanie. Gdy dracotaur znalazł się blisko niespodziewanie rzucił włócznią, dzięki ogromnej sile potwora pocisk mógłby przebić napierśnik krasnoluda… mógłby gdyby doleciał, Kemlath był potężnym wojownikiem, osłonił się toporem, włócznia odbiła się od ostrza, a krasnolud wykorzystał siłę uderzenia do swojego obrotu, z ogromną siła ciął w korpus szarżującej bestii. Potężne uderzenie przecięło potwora na dwie części.
Na polanę z ogromnym rykiem wdarły się dwa trolle, każdy z nim dzierżył w garści ogromny konar, wymachiwały nimi niczym maczugami. Jeden z takich ciosów spadł na stojącego nieopodal Kemlatha krasnoluda. Potężny cios wbił jego ciało w miękką glebę. Dowódca drużyny krasnoludów z potężnym okrzykiem bojowym zaszarżował. Wzniósł topór wysoko nad głowę i wyzywając trolla od najgorszych (głupich trolli) biegł ile sił w nogach, potwór zauważył go i zamachnął się ogromną maczugą.
Kemlath zanurkował pod nią, niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że cios trafił w jaszczura próbującego zaatakować krasnoluda od tyłu. Potwór z okropnym piskiem wyleciał w powietrze na dobre trzy metry i wylądował wśród gałęzi jednego z drzew otaczających polanę. W tym czasie Kemlath znalazł się już przy nodze trolla, ciął toporem. Wspaniałe ostrze wykonane ze stopu mithrilu i adamantytu, hartowane w smoczym ogniu, wytrawiane jadem czarnego smoka i opatrzone potężnymi runami przecięło twardą skórę, przeszło przez kość i ciało odcinając stopę potwora. Wielki troll, prawie trzy razy większy od krasnoluda, zachwiał się i upadł na ziemie z ogłuszającym rykiem. Wojownik wskoczył na jego plecy, a topór opadł na głowę potwora kończąc walkę.
Nie czekając nawet chwili Kemalth zeskoczył z pokonanego wroga, gdy wylądował na ziemi w przysiadzie jakby znikąd pojawił się przed nim jaszczur, włócznia w jego rękach uniosła się do ciosu. Krasnolud odepchnął się mocno od ziemi i wykorzystując głowę jako taran uderzył w brzuch potwora, ten zgiął się w pół wypuszczając broń. Wojownik odepchnął go styliskiem topora, a potem uderzył, ostrze zagłębiło się w czaszce jaszczura rozcinając ją niczym jabłko i zatrzymując się dopiero na szyi. Bitwa miała się ku końcowi, jaszczury uzbrojone głównie z włócznie z kamiennymi lub kościanymi ostrzami nie mogły pokonać okutych w stal krasnoludów.
Gdy ponad dwadzieścia z nich leżało martwych, gdy padły oba trolle potwory wycofały się na bagna pozostawiając rannych. Wojownicy z gór szybko rozprawili się z rannymi potworami, a potem zajęli się własnymi rannymi. Pięciu spośród nich nie żyło, siedmiu odniosło mniejsze lub większe rany.
Reszta nocy przebiegła już spokojnie, z rana gdy tylko słońce pokazało się nad drzewami drużyna uszczuplona o sześciu wojowników (jeden zmarł po walce z powodu zbyt poważnych ran) ruszyła w dalszą drogę. Po trzech godzinach teren zaczął się wznosić, mokradła ustępowały twardej ziemi. Pod koniec dnia dotarli wreszcie do Galenburga.
Miasto znajdywało się w wielkim zakolu rzeki Galen, od północy, zachodu i południa osłaniała je rzeka, od wschodu ogromne mury obronne zwieńczone niezliczonymi wieżami. Flagi z godłem miasta oraz zakonu paladynów były opuszczone do połowy, trwała żałoba po śmierci jednego z rady starszych zakonu, wielkiego Horadona. Zginął podczas walki niedaleko miasta dwa dni temu, trwały poszukiwania winnego. W mieście panował nastrój przygnębienia i strachu. W ostatnim czasie coraz częstsze były ataki na mieszkańców, ślady na ciałach wskazywały na nieumarłych, paladyni patrolowali gościńce, straż miejska ulice miasta, lecz nie poprawiło to sytuacji, ataki zdarzały się niemal codziennie.
Gdy krasnoludowie znaleźli się za bramami miasta mrok zaczął już wkradać się na ulice, ruch zamierał, a mieszkańcy chowali się w domach, pojawiało się coraz więcej patroli straży. Drużyna wojowników parła śmiało w kierunku rynku głównego gdzie znajdowały się najlepsze gospody. Dopiero gdy znaleźli się na miejscu dotarło do nich jak wiele się zmieniło, zwykle handel kwitł na rynku niemal przez całą dobę, zmieniały się jedynie towary i usługi świadczone przez rzemieślników i kupców. Teraz nie było tu prawie nikogo, znikły nawet wszędobylskie prostytutki. Kemlath jednak niezbyt się tym przejął i skierował drużynę prosto do „Krwawego Topora”, była to karczma ciesząca się średnią reputacja lecz słynna z dobrego piwa. Nastrój krasnoludów poprawił się gdy weszli do środka, okazało się że ci, którzy powinni być na rynku znaleźli się tutaj, główna sala zajęta była przez nieprzebyty tłum ludzi innych istot, na pewno nie było tu miejsca dla szesnastu krasnoludów.
-Ruszać dupy na górę!
Padła szybka komenda, drużyna skierowała się więc na piętro gdzie znajdowała się druga, nieco mniejsza sala. Był to jeden z największych błędów w życiu Kemlatha Detmolda. Gdy tylko postawił nogę w sali wiedział ze niedawna bójka była jedynie niewinną przepychaną.
Całe pomieszczenie mogące pomieścić około stu osób zajęte było głownie przez orków, co gorsza krasnolud od razu rozpoznał jednego z większych, na jego twarzy pojawiały się właśnie ślady ostatniej bójki - dowódca najemników z północy. On również rozpoznał krasnoluda. Zapadła grobowa cisza, drużyna z Gór Smoczych ściskała się przy wejściu, a twarze około pięćdziesięciu orków wpatrywały się wrogo w twarze krasnoludów.
-Dobra, kapitanie co teraz?
-Zamknij ryja Rethorbar, myślę! Odpowiedział po chwili Kemlath…
-Już mam. SPIERDALAMY! Dodał po czym nie oglądając się na resztę drużyny zastosował się do własnego rozkazu. Pozostali krasnoludowie ruszyli za nim, po chwili dogonił ich potężny okrzyk bojowy dowódcy orków oraz chrzęst dobywanej broni. Wojownikom z gór szybko udało się wydostać na zewnątrz, nie oglądając się za siebie pognali w kierunku jednej z ulic odchodzących z rynku. Szybkie spojrzenie upewniło Kemlatha że goni ich kilkudziesięciu orków, zdecydowanie za dużo, nawet jak na taką drużynę. Hałas wywoływany przez krasnoludów w pełnych zbrojach biegnących brukowanymi ulicami szybko zwabił w okolicę oddział straży, widząc jednak co jest grane dowódca uznał za stosowne by nie wtrącać się w sprawy podróżnych.
Po kilku minutach strategicznego odwrotu krasnoludowie znaleźli się po uszy w gównie, uliczka którą biegli skończyła się nagle ściana kamienicy. Odwrót był niemożliwy, bitwa była by nieunikniona gdyby nie właz prowadzący do kanałów znajdujących się pod miastem. Bez wahania wojownicy wkroczyli do świata ciemności smrodu i szczurów.
Kanał w którym się znaleźli był bardzo szeroki, dziesięciu krasnoludów mogło iść ramię przy ramieniu, gdy wszyscy byli już w środku ruszyli w głąb korytarza. Po kilku minutach przez właz wpadł pierwszy z orków z obnażonymi mieczem, zaraz po nim kolejni, bez zbędnej zwłoki ruszyli w pogoń. Gdy ostatni z nich zniknął w ciemności cienie do tej pory nieruchome zaczęły się podnosić, ghoule ruszyły na łowy.
Kemlath wiedział że muszą biec dalej, korytarz był zbyt szeroki by mogli skutecznie bronić się przez wrogami, gdy nadarzyła się sposobność skręcił w jedną z odnóg, ten kanał był dużo węższy, miał szerokość około pięciu metrów i prowadził w dół. Po niedługim czasie drogę zagrodziła im woda, na szczęście okazało się że nie jest głęboka i sięga krasnoludom nieco powyżej pasa, szli dalej poruszając się jednak trochę wolniej.
W końcu kanał skończył się czymś w rodzaju sali. Była na tyle duża, że w panującym mroku nawet krasnoludowi nie mogli dojrzeć przeciwległej ściany. Pomieszczenie było okrągłe i prowadziło z niego sześć wyjść. Kemlath ruszył do przodu, po kilku krokach jego stopę pochwyciła jakaś macka, pojawiły się nowe kłopoty…
Orkowie podążali tropem zaplutych karłów, poruszali się pewnie i szybko, kanały przypominały im ich rodzinne jaskinie. Chęć zemsty była tak ślina iż zauważyli wrogów dopiero gdy ci zaatakowali. Na szyi półorka idącego z tyłu nagle zacisnęły się zimne, szponiaste i silne niczym imadło dłonie, nie zdarzył nawet krzyknąć gdy potężne szarpnięcie oddzieliło jego głowę od reszty ciała. Ghoule ukryte do tej pory w mroku rzuciły się teraz na niczego niespodziewających się wojowników. Przed Gurdem, przywódcą bandy zmaterializowały się nagle dwa potwory, niestety źle wybrały są ofiarę.
Potężny ork był doświadczonym wojownikiem, odskoczył do tyłu, a szpony nieumarłych rozdarły powietrze. Ork zamachnął się ogromnym mieczem dwuręcznym, siła uderzenia rozcięła ciała obu potworów. Gurd rozejrzał się, sytuacja była zła, z każdej strony jego żołnierze byli atakowani przez nieumarłych, na jego oczach w szyje Arguda wgryzł się zombie, z rany buchnęła krew, ork padł martwy na ziemie. Po chwili zaskoczenia wojownicy otrząsnęli się jednak, mieli przewagę liczebną, bezwzględne miecze i topory rozcinały ciała potworów aż te nie znieruchomiały.
Zginęło osiemnastu wojowników, dwóch było rannych, na ziemi leżały ciała około dwudziestu potworów. Nie dane było jednak Gurdowi cieszyć się tym zwycięstwem, ciszę rozdało nagle przeciągle wycie dobiegające z korytarza którym przyszli. Nadchodzili nowi nieumarli, było ich więcej niż w tym ataku, ciemność jednak nie pozwalała ocenić ich liczby dokładnie. Nie było odwrotu, musieli uciekać. Oddział ruszył biegiem przed siebie, skręcili w prawo, wycie potworów nie odstępowało ich nawet na krok. Następny skręt w prawo, droga zaczęła opadać, po chwili brnęli już przez śmierdzącą wodę, w końcu znaleźli się w dużej komorze, miała kształt koła, na środku krasnoludowie, których ścigali walczyli z dwoma wielkimi otyughami…
Kemlath poczuł najpierw mackę otaczającą jego nogę, potem silne szarpniecie. Wyleciał do przodu wprost do zębatej paszczy, która nagle pojawiła się nad powierzchnia wody. Szybko wyrwał zza pasa topór. Z głośnym okrzykiem ciął mackę rozcinając ciało, otyugh zawył przeciągle i puścił swoją ofiarę. Z wody wystrzeliły kolejne macki atakując zdezorientowanych krasnoludów. Potwory była dwa i widocznie upatrzyły sobie to miejsce na terytorium łowieckie. Wojownicy dzielnie walczyli z mackami odtrącając je i tnąc przy każdej sposobności, ci którzy nie byli atakowani rzucili się na potwory. Otyughi były bardzo duże, każdy rozmiarów małego słonia, a zębate paszcze mogły przynieść na myśl nawet wywerna. Twarda i oślizgła skóra oparła się pierwszym atakom, w końcu jednak ostrza toporów zaczęły przebijać się przez ten pancerz zadając coraz poważniejsze obrażenia. Długa była jednak jeszcze droga do zwycięstwa, wreszcie jeden z potworów padł z przeciągłym jękiem, wcześniej jednak utracił wszystkie macki i dwie nogi.
Druga bestia była jednak silniejsza, kolejna długa i oślizgła macka zacisnęła się wokół pasa Kemlatha. Wojownik poczuł jak pod wpływem ogromnej siły pancerz wygina się, topór wyleciał z jego ręki wprost do zanieczyszczonej wody. Krasnolud zaczął szamotać się wściekle, a zębata paszcza zbliżała się z każdą chwila. W ostatniej, szaleńczej obronie wojownik zaparł się obiema nogami o paszcze potwora, który z niezwykłą zawziętością próbował włożyć do niej upartego karła. Drugą, ocalałą macką potwór odganiał się od natrętnych wojowników atakujących potwora z wszystkich stron. W chwili gdy Kemlath tracił już przytomność, a nogi odmawiały mu posłuszeństwa macka do tej pory ściskająca go z siłą węża dusiciela zwiotczała. Krasnolud wysunął się z jej splotów i z głośnym pluskiem wylądował w wodzie.
W tym momencie na scenę wkroczyli orkowie, gnali na oślep w kierunku krasnoludów. Z korytarza którym wbiegli dobiegło przeciągłe, mrożące krew w żyłach wycie. Orkowie zatrzymali się, obrócili i stanęli w półokręgu gotowi do obrony. W korytarzu pojawił się ghoul, najpierw jeden, potem następne. Zaczęła się walka, krasnoludowie przez chwilę przyglądali się zdziwieni, potem przyłączyli się do niedawnych prześladowców. Kemlath odnalazł swój topór i sam też rzucił się w wir walki. Za ghoulami pojawiły się zombie i ożywione szkielety, wbiegali do komory i atakowały swoje ofiary bez chwili zwłoki. Ofiary nie pozostawały jednak dłużne, orkowie i krasnoludowie walczyli z ogromna pasją. Topory i miecze unosiły się i opadały w morderczej pasji, przeciwko nim wyciągały się szpony i zęby potworów, niektóre zombie zbrojne były z maczugi lub miecze, podobnie było ze szkieletami. Ponad szczęk broni i jęki rannych i umierających wzbijały się okrzyki bojowe krasnoludów i orków. Zielonoskórzy mieszkańcy podgórskich jaskiń sprzymierzyli się z swoimi odwiecznymi wrogami by stawić czoła potworom, które niczym plugawe robactwo wydostawały się z ciemnego tunelu. Nieumarli bez lęku podchodzili pod bezlitosne miecze i topory orczych i krasnoludzkich wojowników, krew, wnętrzności i obrąbywane części ciał lądowały w wodzie.
Jeden z krasnoludów owładnięty szałem bojowym wysunął się do przodu, wielki topór w jego dłoniach wirował rozdając ciosy, które dla żywej istoty byłyby śmiertelne. Ramie, należące do wielkiego zombie, dzierżące wielka maczugę nagle opadło do wody, odrąbane od reszty ciała. W tym momencie na plecy wojownika wskoczył ghoul, jego szponiaste dłonie próbowały rozedrzeć stalowy kołnierz zbroi. Krasnolud szarpał się, jednak nie potrafił pozbyć się natręta. W tym czasie okaleczony potwor zdarzył zdobyć nową broń, ściskając w ocalałej dłoni nadgarstek amputowanego ramienia wymierzył kolejny cios. Navir, bo tak brzmiało imię dzielnego krasnoluda pochłonięty walką z ghoulem nie zdarzył niknąć ciosu, ramie uderzyło w jego hełm, nie usłyszał chrzęstu łamanej kości gdyż ogłuszyła go siła uderzenia, zachwiał się, a potwór wiszący mu na plecach wykorzystał to. Odchylił się mocno do tyłu, brodaty wojownik stracił równowagę i wylądował w wodzie, bezskutecznie próbował się oswobodzić, pokryte gnijąca skórą ramiona potwora trzymały go mocno i puściły dopiero gdy martwy krasnolud przestał się szarpać.
Walka trwała dalej, nie łatwo było pokonać nieumarłego, te bestie ożywione nekromanckom magią atakowały nawet gdy utraciły ramiona, głowy, nie zwracały uwagi na najpoważniejsze rany. Trzynastu ocalałych orków i ośmiu krasnoludów zaczęło cofać się pod naporem przeciwników, których nadal przybywało. Po tym jak topór Kemlatha rozciął ghoula niemal na wie połowy (a to ścierwo nadal się ruszało) wojownik rozejrzał się po polu walki, widząc zbliżającą się klęskę nakazał odwrót. Krasnoludowie szybko zgromadzili się wokół niego i zaczęli wycofywać siew kierunku jednego z tuneli, orkowie widząc to dołączyli do nich.
Nieumarli zaatakowali ze zdwojoną siła, nim uciekinierzy dostali się do tunelu zginęło jeszcze dwóch krasnoludów i pięciu orków. Walka trwała dalej nawet w tunelu, wojownicy idący z tłu bez przerwy odpierali atak za atakiem. Kemlath prowadził ocalałych wąskim korytarzem, który po chwili zaczął się wznosić. Omal się nie przewrócił gdy jego noga trafiła na stopień, podłoga kanału przeszła w strome schody.
Bez namysłu krasnolud ruszył w górę wspinając się jak najszybciej. Za sobą słyszał odgłosy walki, krzyki pełne bólu i strachu, przeraźliwe wycie naznaczone wielkim okrucieństwem i głodem. Po kilku minutach schody skończyły się tak niespodziewanie jak się zaczęły, znaleźli się w długim dobrze utrzymanym korytarzu. Po kilkudziesięciu metrach krasnolud zatrzymał sie raptownie, korytarz przegradzały masywne wzmacniane stalą drzwi.
-Haldan do mnie! wykrzyczał rozkaz, krasnolud o długiej splątanej w warkoczyki brodzie podbiegł do wodza. Miał na sobie wzmacnianą stalowymi płytkami kolczugę opryskaną wnętrznościami, któregoś z potworów. Nie był doświadczonym wojownikiem lecz miał niezwykły talent do otwierania wszelkich zamków.
-Otwórz te drzwi, masz dwie minuty. Młody krasnolud chciał coś powiedzieć, zapewne wyjaśnić że potrzebuje więcej czasu lecz widząc wyraz twarzy Kemlatha zaniechał tego pomysłu.
Przy pasie miał przywieszony miał nieduży wykonany z czarnej skóry futerał, przyklękając przy drzwiach wyjął z niego mały lecz poręczny wytrych, którym zaczął manipulować przy zamku. Kemlath tym czasem nie tracił czasu, zebrał wszystkich, którzy mogli jeszcze walczyć i stanął do walki gotowy drogo sprzedać swoje życie.
W wąskim korytarzu mogli długo stawiać czoła przeważającym ich liczebnie nieumarłym Potwory przepychały się jeden przed drugiego podczas gdy krasnoludowie i orkowie stali ramie przy ramieniu odpierając kolejne ataki Po trwającej niemal wieczność minucie Haldan odłożył wytrych, do futerału i zaklął paskudnie. Wstał i zastosował drugą z najskuteczniejszych metod otwierania drzwi. Jego ciężki but raz za razem uderzał w drzwi, gdy te okazały się odporne odszedł trochę dalej by nabrać rozpędu.
Zawiasy wytrzymały trzy uderzenia krasnoludowego barku, po czwartym puściły, a drzwi uderzyły o ceglaną posadzkę. Po drugiej stronie drzwi korytarz oświetlały pochodnie ustawione w równych odległościach wzdłuż ścian. Walczący zaczęli się cofać, a młody krasnolud szybko dobiegł do najbliższego uchwytu przy ścianie, wyciągnął dwie pochodnie i wrócił do powalonych drzwi. Ogień był dla nieumarłych dużo groźniejszy niż broń. Jedna z pochodni poleciała w głąb korytarza, po chwili dobiegł stamtąd głos pełen bólu i przerażenia, druga pochodnia posłużyła do podpalenia drzwi. Ściana ognia stanowiła dla nieumarłych zaporę nie do przebycia.
Ocalali wojownicy nie czekali jednak by to sprawdzić i szybko ruszyli w głąb korytarza Zatrzymali się po kilku minutach szybkiego biegu, nasłuchiwali przez chwilę lecz najwyraźniej udało się im umknąć przed potworami. Kemlath przeliczył ocalałych, sześciu krasnoludów, pięciu orków, wszyscy lżej lub ciężej ranni, on sam miał rozcięty policzek, krew obficie płynąca z rany barwiła jego śnieżnobiałą brodę na jasny róż, sama w sobie rana nie była poważna, ale zakażenie było niemal pewne, musieli jak najszybciej wydostać się na zewnątrz i odnaleźć medyka. Po krótkim odpoczynku ruszyli dalej, po dwóch zakrętach drogę przegrodziła im stalowa furtka, Haldan jednak szybko rozprawił się z zamkiem.
Po obu ścianach korytarza pojawiły się wnęki, gdy mijali pierwszą z nich zobaczyli iż wewnątrz znajduje się kamienny sarkofag, pokrywę wyrzeźbiono na podobieństwo rycerza w zbroi, w każdej z wnęk znajdował się podobny grób. Wojownicy znaleźli się w katakumbach klasztoru paladynów, szli powoli mijając szczątki kolejnych mistrzów i bohaterów zakonu. Długi korytarz zakończył się rozwidleniem w kształcie litery „Y”, korytarz po prawej niknął w mroku, w tym po lewo w równych odległościach płonęły pochodnie. Szli dalej, cegły na ścianach zastąpiły dokładnie wyciosane i wpasowane kamienne bloki. Po kilkudziesięciu metrach po lewej pojawiły się wysokie, okute stalą drewniane drzwi, dalsza cześć korytarza ginęła w mroku. Przystanęli na chwilę nasłuchując.
Najpierw nic nie słyszeli, po chwili jednak dosłyszeli szybkie kroki i przyciszoną rozmowę, ruszyli w głąb korytarza którym szli kryjąc się w mroku, po chwili oczekiwania drzwi otworzyły się, wyszli z niego dwaj mężczyźni, obaj wysocy i ciemnowłosi. Jeden nosił czarną zbroję, na ramiona zarzucony miał czarny płaszcz, u jego boku zwisał długi miecz. Drugi mężczyzna nosił powłóczystą szatę barwy zakrzepłej krwi. Obaj szli korytarzem dalej rozmawiając.
-Yurgenie jeszcze dziś będziemy gotowi by zaatakować. Armia w kanałach czeka jedynie na swojego wodza.
-Jesteś pewien że Horadon nada się do naszych planów?
-Kiedy już go ożywimy będzie podległy naszej woli. Musimy jedynie dostać się do kaplicy gdzie trzymają jego zwłoki. Potem zniszczymy cały zakon i w ciągu jednej nocy zdobędziemy miasto, nikt nie powstrzyma naszej armii nieumarłych potworów.
Krasnoludowie i orkowie nie usłyszeli dalszych słów lecz nagle z korytarza, którym szli usłyszeli zimny i złowieszczy śmiech upadłego paladyna.
Oddział dowodzony przez Kemlatha pozostawał w bezruchu nim obaj mężczyźni nie zginęli za zakrętem korytarza. Zapadła grobowa cisza, patrzyli na siebie niepewni co powinni teraz zrobić.
-Uciekajmy stąd póki jeszcze możemy- Odezwał się wreszcie Gurd, przywódca pięciu ocalałych orków.
-A co potem? Nawet jeśli uda się nam uciec z miasta zanim to plugastwo z kanałów wydostanie się na ulice to co zrobimy potem? Galenburg to największe miasto po tej stronie Gór Gwiezdnych, jeśli zostanie zdobyte przez taką armie, jego mieszkańcy wzmocnią jeszcze jej szeregi. Nawet nasze twierdze w Górach Smoczych będą zagrożone nie mówiąc już o Kalman, Mooredan, Aragonie i wielu innych miastach tej krainy....- odpowiedział chłodno jeden z krasnoludów.
-Potworów i tak nie damy rady wybić, do tego potrzebna jest armia, a nie dziesięciu wojowników. Ale możemy spróbować zatrzymać tą dwójkę- dodał Kemlath.
Znów zamilkli, wszyscy rozważali obie możliwości.
-Kiedyś i tak trzeba umrzeć....- przerwał wreszcie ciszę Gurd, po czym roześmiał się gardłowo.
-Idziemy za nimi czy sprawdzamy ten korytarz?- Zapytał, jeden z orków, mówił niewyraźnie, stracił część wargi, a pazury któregoś z potworów tak przeorały jego policzek, że pozostali mogli bez problemu zobaczyć jego język i kły.
-Gonimy ich, musimy ich dorwać zanim ożywią Horadona.
Nie czekając dłużej drużyna ruszyła w pościg, gdy znaleźli się z powrotem przy skrzyżowaniu zatrzymali się na chwilę, nie wiedząc w którym powinni teraz pójść. W końcu jednak nie widząc sylwetek tych, których ścigali w korytarzu którym tu przyszli ruszyli przejściem do tej pory przez nich nie zbadanym. Mrok który tu panował nie przeszkadzał przyzwyczajonym do ciemnych tuneli krasnoludom i orkom. Szli ostrożnie i szybko niczym wilki na tropie, w całkowitej ciszy mijali kolejne drzwi przy każdych przystając i nasłuchując.
Znaleźli się w cytadeli paladynów, która niedługo miała być zaatakowana przez armię nieumarłych czekających jedynie na rozkaz. W końcu ujrzeli tych, których tropili, szli szybko i pewnie zmierzając do kaplicy Thyra, gdzie spoczywało ciało Horadona. Wojownicy poruszali się za nimi bezgłośnie. Po minięciu kilku korytarzy i kilkunastu drzwi znaleźli się wreszcie przed kaplicą. Drogę zagradzały im wysokie podwójne wrota, jedno z odrzwi było teraz uchylone, Kemalth wraz z resztą drużyny wślizgnęli się do środka.
Kaplica była dużym pomieszczeniem służącym paladynom i kapłanom Thyra jako miejsce modlitw i kontemplacji, tutaj też przyjmowano śluby nowych paladynów i tutaj odbywały się ceremonie pogrzebowe tych, którzy odeszli już z tego świata przysługując się woli swojego boga. Wysoko osadzone okna przepuszczały srebrne światło księżyca oświetlające główną cześć kaplicy wypełnioną rzędami kamiennych ław. Boczne nawy, oddzielone od głównej kolumnami tonęły teraz w mroku, na podwyższeniu, w drugim końcu sali znajdował się ołtarz, przed nim, na szerokiej ławie spoczywało ciało zmarłego paladyna. Obnażony miecz spoczywał na jego piersi, okrytej napierśnikiem i śnieżnobiałą tuniką. Młot bojowy, którym zwykł posługiwać się w boju spoczywał teraz przy jego boku.
Na podwyższeniu stały dwie postacie, jedna z nich pochylała się nad ciałem nieprzerwanie gestykulując i szepcząc ciche, złowrogie zaklęcia. Druga stała w pewnym oddaleniu przyglądając się beznamiętnie całemu rytuałowi. Płyty zbroi jednego z krasnoludów nagle zaskrzypiały, nekromanta przerwał zaklęcie, a jego spojrzenie skierowało się ku wejściu kaplicy, upadły paladyn poruszył się nagle wyciągając miecz i ruszając do przodu, Kemlath zaklął okrutnie i wyprostował się z toporem w garści.
Wojownicy rozeszli się, Kemath, Gurd i jeszcze jeden ork ruszyli środkiem kaplicy, pozostali rozdzielili się i zaczęli zbliżać się do ołtarza bocznymi nawami. Upadły paladyn szybko zszedł z podwyższenia, miecz w jego ręku zaczął jarzyć się delikatnym czerwonym światłem, nekromanta zaczął szeptać nowe zaklęcia. Gurd i drugi ork wyprzedzili krasnoluda. Pierwszy zaatakował przywódca najemników, z wielkim mieczem w obu dłoniach rzucił się na przeciwnika. Ostrza zderzyły się z wielką siłą, miecz okra pękł. Oczy wojownika rozszerzyły się z zaskoczenia, Yurgen zadał kolejny szybki, morderczy cios, ostrze przeszło przez napierśnik i skórznię, rozcięło ciało orka. Gurd bezradnie patrzył na krew wylewającą się z rany, wykonał krok w kierunku swojego przeciwnika, potem zachwiał się, opadł na kolana, trwał tak przez chwilę, a potem upadł na posadzkę. Pod jego ciałem zaczęła rosnąć kałuża krwi. Drugi ork zamarł w pól kroku, gdy miecz jarzący się płomienną czerwienią zbliżał się do jego gardła nawet nie zareagował. O podłogę uderzyła odcięta głowa, po chwili dołączyło do niej bezwładne ciało wojownika. Walka nie trwała więcej niż pięć uderzeń serca.
W tym czasie nekromanta zakończył swój czar, posągi rycerzy stojące w bocznych nawach zaczęły się poruszać, zeszły ze swoich postumentów i ruszyły do ataku. Wojownicy zaczęli kolejną walkę, Ożywieni rycerze za nic mieli sobie ostrza opadające na ich kamienne pancerze, ich ciężkie miecze młóciły powietrze próbując dosięgnąć wojowników. W tym czasie Kemlath nie tracił czasu, gdy poznał siłę miecza Yurgena postanowił użyć magii zamkniętej w jego toporze. Trzymając go przed sobą w wyprostowanych rękach skierowanych w stronę nadchodzącego nieśpiesznie Yurgena, zaczął szeptać zaklęcie:
-Niech psi syn stojący naprzeciwko mnie sczeźnie w smoczym ogniu, ku wiecznej chwale Moradina i Tempusa!!!
Imiona obu bogów wykrzyknął na całe gardło, stare runy wyryte na ostrzu nagle zabłysły jasno, niczym prawdziwy smoczy ogień. Całe ostrze zaczęło się rozgrzewać, gdy upadły paladyn znalazł wystarczająco blisko, jego temperatura dorównywała już tej która panuje w krasnoludzkich piecach, a mimo to stawało się jeszcze gorętsze.
Zaczął się pojedynek jakiego te mury jeszcze nie widziały. Miecz Yurgena z głośnym świstem przeciął powietrze, zderzył się z toporem krasnoluda wydając przy tym głośny zgrzyt. Kolejny atak nie trafił w cel. Kemlath mimo misternej zbroi płytowej ochraniającej jego ciało poruszał się szybko niczym błyskawica, po uniknięciu magicznego ostrza zaatakował. Topór zmierzał ku torsowi przeciwnika. Potężne ciecie zostało jednak błyskawicznie odepchnięte w bok i w górę. Wykorzystując ten ruch Yurgen ciął od góry, jego miecz natrafił jednak, nie na głowę krasnoluda, lecz na stylisko trzymanego w wzniesionych rękach topora.
Kemlath odepchnął przeciwnika, sam atakując chwilę potem. Za wolno, jego ostrze rozcięło powietrze i uderzyło w kamienną ławę. Temperatura metalu oraz siła uderzenia skruszyły kamień niczym lód, Kemlath wiedziony siła ciosu stracił na chwilę równowagę, jego przeciwnik wykorzystał to. Jego ostrze rozcięło płyty ochraniające ramię krasnoluda, przeszło przez ciało pozostawiając po sobie straszliwy ból.
Odcięte ramię opadło na posadzkę barwiąc ją krwią, Yurgen zatrzymał się na chwile rozkoszując się chwilą zwycięstwa, to go zgubiło. Krasnolud ze straszliwym rykiem bólu i wściekłości obrócił się wokół własnej osi atakując plecy przeciwnika. Topór trzymany w jednej dłoni rozciął czarny płaszcz, który od razu stanął w płomieniach, przebił naplecznik i wszedł głęboko w ciało. Upadły paladyn zawył przeciągle, topór tkwiący w ranie wypalał go od środka, z jego gardła buchnął najpierw dym, potem żywy ogień, krew zaczęła wrzeć, powietrze wypełnił smród przypalanego mięsa.
Człowiek, który powinien umrzeć za swe zbrodnie już wiele lat temu, ginął teraz w straszliwych męczarniach, całe jego ciało stanęło w płomieniach. Kemalth otępiały z bólu i utraty krwi obserwował to z zimną obojętnością, nie była to pierwsza walka zakończona w ten sposób, rzadko używał magii zawartej w Uluroki Mel, Pocałunku Smoka jak nazwał swój topór, teraz jednak wiedział, że gdyby nie ona zginąłby tu.
Po chwili było już po wszystkim, pomiędzy fragmentami zbroi zniekształconymi przez temperaturę leżał nietknięty topór, przeciwnik przestał istnieć, a jego prochy rozwieje wiatr lub zmiecie miotła. Krasnolud chwiejnie podszedł do dymiących jeszcze szczątek przeciwnika, z trudem podniósł swoją broń, zwrócił się ku ołtarzowi, tam na podwyższeniu nieporuszony stał nekromanta. Kemlath wykonał trzy kroki w tamtym kierunku, potem za jego plecami nastąpiła eksplozja, której siła powaliła go na podłogę. Zaalarmowani hałasem paladyni włączyli się do walki, dowódca krasnoludów zdążył jednak do tego czasu stracić przytomność.
Kemlath Detmold obudził się następnego dnia. Leżał na wygodnym łóżku, wśród świeżej pościeli. Łóżko znajdywało się w niewielkim pokoju wyposażonym jedynie w łóżko, szeroki stół, dwa krzesła i niewielką komodę. Na dębowym blacie, starannie wyczyszczona i naprawiona leżała jego zbroja oraz topór i reszta ekwipunku. Nim zdążył się poruszyć drzwi otworzyły się i do środka wszedł wysoki mężczyzna odziany w zwiewną błękitną szatę. Podszedł do łóżka, a widząc iż krasnolud nie śpi uśmiechnął się nieznacznie.
-Witaj w klasztorze paladynów. Mam nadzieje że dobrze się czujesz.- Głos człowieka był czysty i spokojny.
-Kim jesteś?
-Kapłanem Thyra, moje imię brzmi Sortus. Leczyłem cię.
Kemlath spojrzał na swe lewe ramię spoczywające na kołdrze, jak na odcięte wyglądało całkiem zdrowo. Dla pewności poruszył nim, lecz było sprawne jak dawniej.
-Dzięki łasce Thyra udało nam się zregenerować twe ramę. Przez najbliższe kilka dni możesz mieć pewne trudności z koordynacją lecz to szybko minie. Radzę jednak oszczędzać je przez jakiś tydzień.-padła odpowiedź na nie zadane pytanie.
-Hhmmm... dzięki za to. Jeśli mogę o cos prosić to powiedz mi co się tam stało.
-Wasza walka zwabiła w pobliże kaplicy braci stojących na straży. Jeden z kapłanów wysadził wrota, a paladyni wdarli się do środka. Walka nie trwała długo, mag, z którym walczyliście teleportował się gdy spostrzegł naszych braci, wtedy jego czar ożywienia przestał działać i było po wszystkim. Wynieśliśmy ciebie i pozostałych, którzy przeżyli i uleczyliśmy was.-zakończył kapłan.
-W podziemiach i kanałach jest mnóstwo nieumarłych musicie się nimi zająć nim opanują miasto.
-Wiemy o nich, twoi towarzysze opowiedzieli nam co zaszło pod ulicami miasta. Oddziały pladaynów i kapłanów z samego rana zeszły do podziemi by wykończyć to plugastwo. Nie frasuj się tym.-padła spokojna odpowiedź.
-A co z moją drużyną?
-Żaden z orków nie przeżył, ale udało nam się uratować czterech krasnoludów. Wszyscy są już na nogach.
-Na razie nie mam więcej pytań, pojawiła się za to jedna prośba.... przynieś mi tu piwa.
Sortus roześmiał się głośno, szczerze rozbawiony.
-Widzę że i tobie wraca już zdrowie, postaram się zaraz coś załatwić. Wyświadczyliście naszemu zakonowi olbrzymią przysługę, jesteśmy wam za to bardzo wdzięczni.- z tymi słowami kapłan opuścił pokój krasnoluda.
Niecałą godzinę później wielki wojownik siedział już przy długim stole wraz ze swoimi ocalałymi towarzyszami. Na blacie leżało to co pozostało po sutym posiłku, który tu zjedli, teraz przed każdym stał wysoki kufel pełen piwa.
-Co teraz Kem? Z dwudziestu zrobiło się nas pięciu. Jak na mój rozum to jest nas trochę za mało żeby sprostać smokowi. -odezwał się Gordash, najbardziej doświadczony spośród wojowników (oczywiście nie wliczając przywódcy).
-Jak to co? –z zadowoleniem poklepał się po brzuchu opiętym teraz doskonale wykonanym mithrilowym pasie, darze od paladynów.
–Jak mówisz, za mało nas jak na smoka więc bierzemy dupy w troki i ruszamy do domu.....
Sala wypełniła się głośnym śmiechem krasnoludzkich wojowników. Następnego dnia wyruszyli na południe ku Górom Smoczym. W sakwach i skrzyniach, niesionych przez cztery muły za nimi, znajdywało się złoto, platyna, mithril i wiele cennych przedmiotów.
„Całkiem nieźle, a smok może jeszcze poczekać” pomyślał Kemlath Detmold, po czym uśmiechnął się złośliwie…
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance
free theme by
spleen
&
Programosy
Regulamin